A więc po kolei. Cały środek wyrzuciłam i chyba wyjęłam ze sto gwoździ. Krzesła dosłownie rozpadały się podczas ich wyjmowania. Jedno w lepszym stanie oczyściłam do żywego i zaolejowałam. Jako, że pasowało mi do łazienki, po uprzednim naciągnięciu pasów tapicerskich i wyłożeniu pianką obiłam materiałem, który został mi z zasłonek. Był to mój debiut tak trudnych tapicerskich rozwiązań, więc wiem jak dużo błędów popełniłam. Drugie krzesło poszpachlowłam i pomalowałam na biało, bo nic innego nie dało się z nim zrobić. Tutaj podeszłam już bardziej profesjonalnie do tapicerowania, a zwłaszcza zabawy z robieniem sznureczka ze sznureczka obszytego materiałem w tym samym kolorze co tapicerka. Nie jest to proste zadanie, zwłaszcza jak do wszystkiego muszę dojść sama drogą prób i błędów.
Poniżej przedstawiam zdjęcia tych moich bidulek. Będą stać i cieszyć oczy, czasem ktoś nie rzuci jakieś spodnie, bądź ręcznik. Ale siadania odradzam nawet dzieciom.
Wyrzucić?!Takie pięknoty?Dobrze że nie posłuchałaś.Krzesła są śliczne, zwłaszcza czerwone-cudo!Zrób może parę doświadczeń, poukładaj ciężkie książki, albo coś,i obserwuj,czy się nie rozpadnie hehe:), aż szkoda nie usiąść na takim meblu, zwłaszcza po tym, ile pracy Ciebie kosztowały;)Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń